Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bycia, świat smutny, bo wciąż jeszcze tęskniący do gwaru pracy ludzkiej, głosu kobiet i dziecięcego śmiechu.
Niwiński mógł patrzeć tak w ten kraj długiemi godzinami, oczu od niego nie odrywając. Ogrom pustkowia nie przerażał go, przeciwnie, młody człowiek uśmiechał się na myśl o niezmierzonych obszarach, które od linji kolejowej idą daleko, daleko na północ. Chciałby zobaczyć te sławne, wielkie rzeki, te nieprzebyte lasy, pełne różnego zwierza, chciałby widzieć ludzi leśnych! Dzicy i nieokrzesani, trwali oni jednak wciąż na posterunku, zbratani z sosnami, tą najdalej na północ wysuniętą awangardą życia. Rozumiał, że prymitywne prace twardego człowieka tych stron przygotowują teren przyszłości, podziwiał w duchu trud pionierów i nie rozumiał, jak mogło się stać, że gdy Klondike i Yukon znalazł entuzjastycznych swych poetów, nie znalazła ich dotychczas Syberja.
— Idzie przecie o pokaz energji twórczej i dzielności — rozważał — Mniejsza już o Rosjan, ale i my sami mieliśmy i mamy na Syberji ludzi nadzwyczaj tęgich, którzy cudów dokazywali i dokazują. Niczem nie ustępują Anglikom, Szwedom, Niemcom i Amerykanom. Jak niedołężnie nasi ludzie pracują! Taki Kipling łuk triumfalny raz na zawsze wzniósł Imperjum brytyjskiemu, taki Jack London na cały świat trąbi hymny o dzielności Amerykanów, a my z naszym niewątpliwym talentem, heroizmem, sprytem i szaloną nieraz pracowitością, jęczymy tylko i biadamy nad sobą.
Upewniwszy się w sobie, że już spać nie będzie, pukał w ścianę.