Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wchodził dyżurny, podawał depesze odebrane w nocy, meldował, gdzie pociąg obecnie się znajduje, jaka będzie najbliższa większa stacja, na której można nadać depesze i dostać dzienniki, kończąc stereotypowem „nic nowego nie zaszło.“
Po chwili zjawiał się „Żappo“ — wielki, doskonale odżywiony chłop, z filuternie zmrużonem lewem okiem.
— Czarnej kawy czy herbaty?
— Daj, bracie, herbaty.
— A co brat Niwiński będzie jadł? Może wędzonki kawałek przysmażę?
— A masz?
— Pewnie, że mam.
— To przysmaż, bracie, kawałeczek wędzonki.
Po chwili zjawiał się półfuntowy kawałeczek skwierczącej wędzonki, chleb i ogromna szklanka mocnej, prawie czarnej herbaty. Kuszony smakowitym zapachem chorąży zaczynał drgać na swem posłaniu.
— Żappo! — wołał z pod kołdry — Daj mi herbaty! Jak się masz, Wojtuś! Wyspałeś się?
— Wyspałem. A ty?
— Ja też. Wiesz, śniło mi się, że byłem w Zakopanem. Właśnie niosłem dynamit, żeby go księciu Hohenlohemu puścić na pstrągi. Już miałem dynamit rzucić do wody, kiedy się nagle obudziłem. Taki piękny sen! Psiakrew! Ani nawet we śnie się człowiekowi nie uda! Ty wstajesz dzisiaj?
— Ani mowy. Poco? Próbowałem zpoczątku wstawać, ale to nie ma sensu. Człowiek chce być zawsze mądrzejszy od swego otoczenia i przez to robi głupstwa. Popatrz się na kuferki — przezna-