Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się bić, to my żandarmami Rosji nie będziemy. Tak to nie pójdzie, bracie.
Oczywiście, zimowa kampanja na Syberji nikomu się nie uśmiechała.
Tem bardziej tedy należało jechać na Wschód, coś przygotować.
Pierwszego października opuścili Omsk i wyruszyli na Wschód.
Dnia tego chorąży Curuś wstał wcześnie i od samego rana zaczął starannie robić toaletę. Zgodzony na ordynansa jeniec, starszy już i szanowny Człowiek, przyniósł mu ogromny kubeł gorącej wody, a Curuś, podnieciwszy się półlitrową szklanką herbaty, zasiadł przed stolikiem przy swem łóżku do golenia. Niwiński, który zamieszkał z nim razem w jego „kancelarji“, podziwiał zawsze tę skłonność chorążego do paradnych występów. Wyruszenie w drogę było dla Curusia świętem. Ogolony starannie, obmywszy grzeszne ciało w olbrzymiej miednicy, z niesłychanym rozdziałem na łysiejącej głowie, chorąży wciągał zielone, bufiaste „priczezy”*, przez które przebijał się kanciasty kształt jego chudych nóg, po upartym boju i szamotaniu się wdziewał przyciasne, lecz eleganckie buty z cholewami, zapinał starannie frencz na sobie, przewieszał przez plecy rzemienie oficerskie i nieodzowne adjutanckie sznury, wypuszczał ozdobnie z kieszeni rzemyk rewolwera i w białych rękawiczkach, w czapce na bakier, z jedną nogą naprzód wysuniętą, stawał przy swych wagonach w wyniosłej pozie konduktora, prowadzącego pociąg.
W wagonach panowało ożywienie, graniczące czasem z emocją. Żołnierze wyczyszczeni i wy-