Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

całą drogę zimnemi konserwami i herbatą. Nawet my nie znieślibyśmy tego. Każę w warsztatach zbudować kuchnię, każę „pluskiewnik“ dezynfekować!...
— Curuś! To będzie miljon rubli kosztować!
Ale chorąży roześmiał się tylko.
— Machorą im zapłacę, bracie, machorą, rozumiesz? Za machorę to ci rodzoną matkę sprzedadzą, bo palić niema co — a ja „fasowałem“ u Czechów gdzie tylko mogłem.
Ale Niwiński już chciał jechać.
— Żeby to tylko zbyt długo nie trwało! — niepokoił się. — Ty nie masz pojęcia, jak ja... jak ja...
Wybuchnął:
— Wyjechać stąd! Widziałem Syberję w lecie, zieloną, dla nas... gościnną, pokorną a jasną słoneczną... Widziałem ją zdobytą, zdobytą bagnetami... Tu gdzieś mój dziad przez rózgi biegał... Osiemset pałek dostał... Ja, wnuk powstańca, wyskrobałem z tej samej ziemi parę tysięcy bagnetów polskich... To moja Syberja... „Cierpiętniczej“ nie chcę...