Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiecach i na zgromadzeniach, a potem, wieczorem, dzielili się w wagonie swemi wrażeniami z chorążym lub z Niwińskim.
Przedsiębiorczy chorąży kazał trochę poprzerabiać wozy. Z wagonu drugiej klasy wyrzucono kilka niepotrzebnych kanap, przez co powstało coś w rodzaju saloniku-gabinetu, do którego wstawiono zwykły, duży stół, zrobiony w stolarni kolejowej, i parę ciężkich stołków; dla większej parady nakryto stół ciemnym kocem. Druga połowa wozu służyła za sypialnię. Swój wóz chorąży też uszlachetnił i, wyrzuciwszy z niego parę ławek, urządził sobie „kancelarję“, którą przyozdobił półkami i szafkami, a prócz tego umieścił w niej dwa tapczany.
Każdy żołnierz eskorty biegły był w jakiemś rzemiośle. I tak byli dwaj krawcy, dwaj szoferzy, kucharz, szewc, stolarz — ludzie różnych kunsztów, a przeto w oczach chorążego wielce szacowni i pożądani. Curuś nie lubił marnować rzemieślników i otaczał ich szczególnie życzliwą opieką.
Przywykli do włóczęgowskiego życia. „Na lądzie“ było niby lepiej — ciepła strawa, towarzystwo, dziewczęta — ale spokojniej żyło się w drodze, w wagonie, choć tam za cały wikt musiały służyć konserwy, wędliny chleb, herbata. Co innego wysiąść przypadkiem na Uralu, rozpalić ogień, piec na nim konserwy i na tem miejscu, gdzie może płakali kiedyś pędzeni w Sybir wygnańcy, zaśpiewać mocnym głosem „Hej, strzelcy wraz!“ ku zdumieniu Moskali, nieżyczliwie patrzących na żołnierzy polskich i pytających półgębkiem „Atkuda oni wzialis,“ co innego jakaś parada, ale tak na codzień, najlepiej było w wagonie, z temi milami ziemi, uciekającej