Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I co pan zrobił najlepszego! — pienił się Niwiński — Jakże można wyprowokować taki telegram, gdy dwie nasze kompanie biją się na froncie, a po Ufie chodzą już nasi ranni!
— Nie mogłem postąpić wbrew instrukcji! — tłumaczył się zmieszany kapitan.
— I kto panu kazał tak nas kompromitować! Ale nam pan zrobił reklamę!
— W gruncie rzeczy kapitan miał najzupełniejszą słuszność! — upierał się major.
Ale Niwiński wezwał na pomoc majora Abdulskiego.
— Czy można w ten sposób postępować? — wołał — Fakt! Czesi biją się od maja. Ten łajdak Iwanow-Rinow, kiedy mu wyciągałem legjon omski, mówił, że Polacy nie chcą się bić. Wiecie, że Czesi mają wywalczyć nam w rządzie syberyjskim uznanie Polaków jako obcych poddanych z czem związana jest sprawa eksterytorjalności naszych wojsk... Moskale mają w swych rękach magazyny. Major sam przyrzekł Czeczkowi, że, jak wojsko zorganizuje, to je na front pośle, a tu naraz kapitan wyłożył nóżki na stół: My wogóle nie pójdziemy ani teraz ani potem, chyba że do nas Niemcy przyjdą! I ten bydlak, Tumanow, telegrafuje to skwapliwie po całej linji! Więc niby po jaką cholerę, powiedzcie mi, Czesi i Moskale mają takie wojsko utrzymywać, płacić, karmić, uzbrajać! Nie wyobrażajcie sobie, że macie do czynienia z idjotami! To my się dobijamy prawa mobilizacji dla wojska, a wy je w ten sposób reklamujecie?
Major Abdulski zamrugał powiekami i pyknął z fajeczki.