Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sprawa najważniejsza, bo w ten sposób zabezpieczamy sobie odwrót. Tam trzeba zorganizować etapy, punkty zborne, może nawet garnizon jaki złapać, abyśmy w danym razie mieli na co się cofać.
I już śmiała się w nim dusza na tę myśl, bo przeczuwał, że pojedzie on. Naprzód na zwiady, dla nawiązania czy wzmocnienia stosunków z władzami czeskiemi, dla zobaczenia, jak to tam jest z ententą („żebyśmy, rozumiesz, byli, jak będą coś dawać, bo inaczej nic nie dostaniemy!“), może dla „rozwiązania” czegoś tam niepotrzebnego, o co później na niego najwięcej wściekać się będą, ale on to weźmie na siebie, weźmie, byle tylko żmii żądło w porę wyjąć... Pojedzie, musi pojechać!
A tymczasem patrzył na pola i lasy Syberji.
Jakaż ona była inna, różna od tej, którą powszechnie opisywano! Nad olbrzymią, zieloną równią, zarosłą w szachownicę białą brzeziną i sośniną, wisiało skwarne, ciemno-błękitne niebo. Było skwarno i cudnie. Świeża, smolna woń szła z lasów, gorące, tęgie tchnienie biło z pól szerokich, nie objętych wzrokiem. Była pustka, ale pustka zielona, żywa, jasna, śmiejąca się, pustka, w której można było żyć swobodnie a tworzyć w nieskończoność. Prawie że nie widziało się wsi, ale ścieżek i dróg polnych było dużo. Wcale nie strasznie ani nie groźnie wyglądała ta spotwarzona ziemia silnych, tytanicznych namiętności, dusząca żarem lub ścinająca na kamień mrozem, młoda ziemia, źle wychowana, krańcowa, a mimo wszystko piękna, obiecująca i kusząca, jak młoda, dzika i naiwna dziewczyna.