Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Musimy nimi być. Któż nas mianuje? A ententa nas uzna...
— Ładna ententa!...
— Jaka jest, taka jest! Uzna nas — i koniec. Wtedy unikniemy opozycji i wtedy unikniemy też jeszcze jednej bardzo przykrej rzeczy a mianowicie — konieczności strzelania w łby oponentom.
— To już absolutnie nieludzkie! — żachnął się doktor.
Ale Niwiński uśmiechnął się lekceważąco.
— Stary dzieciaku! — rzekł — Chcecie robić wojsko a nie wiecie co to jest. Wojsko — czy dwuch żołnierzy, czy dwa miljony — to armja, czyli „siła zbrojna”, organizacja rządząca się własnemi, odrębnemi prawami. Kto na terenie działań wojennych mową czy uczynkiem działa przeciw wojsku, ten dopuszcza się zamachu na siłę zbrojną, zaś siła zbrojna nie argumentuje i nie wiecuje bo ona jest siłą, działającą przy pomocy broni. Ale to nasuwa mi na myśl możliwość innych konfliktów — mianowicie zatargów z Moskalami czy może nawet z naszemi własnemi organizacjami, które zechcą apelować — do władz czeskich. Sądzę, że byłoby rzeczą pożyteczną, gdyby w tym związku naszym był też ktoś, reprezentujący władze czeskie.
— Jakże to? Jakże to? — niecierpliwił się doktor.
— Jestem pewny, że Ryszan bez trudności mianuje mnie czesko-słowackim komisarzem dla spraw wojsk polskich. Tedy, o ile mielibyśmy gdzie zatarg jako Polacy, ja mógłbym go rozstrzygnąć jako urzędnik czeski... Co więcej,