Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
II.

— A więc — pojechałem! — rzekł sobie w duchu Niwiński, gdy pociąg ruszył.
Trudności nie było żadnych. Miejsce znalazło się doskonałe na górnej półce; Niwiński wdrapał się na nią natychmiast, rozmieścił kuferki tak, że na jednym mógł oprzeć głowę jak na poduszce, wyciągnął się, nakrył się płaszczem i udawał że śpi.
Na przeciwległej półce rozwalił się jakiś drab w mundurze i szynelu sołdackim. Ten nie udawał śpiącego, ale naciągnął szynel na głowę i zachrapał na cały wagon.
Niwiński był tym zbiegiem okoliczności wprost uszczęśliwiony. Nie tylko dlatego, iż każdej chwili miał swobodny dostęp do okna i że, choć na gołych deskach, mógł jednak wygodnie leżeć i spać dowoli, ale oto, ukryty przed zawsze podejrzliwym wzrokiem pasażerów, sam ze swej półki widział wszystko, nie nagabywany przez towarzyszy podróży i nie zwracając na siebie ich uwagi.
Co się tyczy powierzchowności, lękać się o siebie nie potrzebował. Był bez zarzutu. Miał kacapską brodę i po kacapsku ucięte na karku długie włosy, rozdeptane buty z cholewami, bardzo wyświechtany, czarny płaszcz z guzikami poobrywanemi lub dyndającemi na nitkach, i czarny, zagadkowego