Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szewickiem, jednakże, przyglądając się im Niwiński przyszedł do przekonania, że to są tylko zdemoralizowani żołnierze, którzy biją się dlatego, aby móc żyć i że żołnierzami polskimi będą chętnie. Przyszło dwuch trzech zapalonych entuzjastów z podrosłej już inteligencji. Pojawiło się kilku przybłędów, szukających poprostu przytułku i strawy. Przyszedł jakiś nędzarz, Rusin, świeżo wypuszczony ze szpitala po tyfusie i błagał, żeby go wziąć — wzięto go. Był bardzo z tego powodu dumny i służył z zaparciem się siebie. Zjawiło się kilku legjonistów — powąchali powietrze i zostali. Podawali się naturalnie za podoficerów. Czy nimi byli, trudno było sprawdzić, Niwiński jednak nie wątpił, że regulamin umieją doskonale. Zgłosiła się garstka żołnierzy z korpusu Dowbora-Muśnickiego, w tem kilku Poznańczyków. Ci zaczęli stawiąć warunki — że absolutnie nie chcą oficerów „Dowborczyków”.
— Sprzedadzą nas znowu Niemcom, jak nas już raz sprzedali! — mruczał i zastrzegał się Poznańczyk, stary huzar pruski.
Niwiński na nich wpadł. Żołnierz nie ma prawa wybierać sobie oficerów. Tego już nawet w bolszewickiej armji niema. Wogóle — żadnych warunków. Oddział jest ochotniczy. Kto chce wstąpić, kto ma wiarę i zaufanie, dobrze. Nie? To nie potrzeba.
Zostali.
A potem przyszli „żołnierze bez chleba i pracy”. — Polacy z Kongresówki, byli żołnierze armji rosyjskiej. Ci też pytali o warunki.