Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

my... Wszyscy się z tego piekła wykręcą i uciekną do Chin czy na Daleki Wschód, jedynie my, jedynie nasi ludzie zostaną na poniewierkę, wieczne sieroty... Co powiedzą o nas, Polakach, którzy jesteśmy w czeskich eszelonach... Tyle tysięcy jeszcze wiorst przed nami... Ludzie będą się zgłaszali wciąż, wszędzie — a my nic... Odstręczamy tylko... Wciąż czekać i czekać, tych nie, tamtych nie... Czy nie pomyślą: Czesi nie chcieli, aby tu wojsko polskie było i dlatego ci zaprzedani im Polacy nie dopuszczali do organizowania tych wojsk, mimo iż organizowali się Serbowie, Rumuni i Włosi...
— A jeśli zaczynasz agitować wśród Polaków, powiedzą ci, że jesteś płatnym ajentem czeskim, werbującym uzupełnienia dla Czechów...
— Zaś ja, jeśli się o tem dowiem, takiego łotra wezmę i każę mu wsypać dwadzieścia pięć nahajów! — wybuchnął chorąży.
— I będziesz miał słuszność, ale.. Właśnie na to trzeba być przygotowanym...
— Jabym się tem tak bardzo nie martwił...
— Za dużo miałeś do czynienia z Serbami...
— A ty przyjrzyj się lepiej, jak twoi Czesi „agitują”... Tam żartów niema, w obozie... Tam „kluk” swemu antagoniście powie poprostu „Lehni si na zem!” a potem kłuje bagnetem w serce i po polemice. Wojna jest a nie żadne „tiurlutiutiu“... Rację i prawo ma ten, kto coś robi. Kto robić nie chce, niech nie robi, ale wara przeszkadzać, bo ja mam w ręce broń i karać muszę! Kiedy