Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A ilu zabitych, ilu uciekło! — wykrzyknął Niwiński — I to w samej Samarze. Cóżeś dalej zrobił?
— Czekaj. Pytam ich: — Jeśli tych ludzi uwolnię, co z nimi zrobicie? — Jakoś się nimi zajmiemy! — tłumaczą mi — Mamy tu towarzystwo przyjaciół żołnierza polskiego bez pracy —
— Znam!
— Właśnie. Więc się nimi zajmiemy. — Ślicznie! — godzę się — Ale jeśli już jest takie towarzystwo liżygarnków, to czemu chcecie zająć się tym żołnierzem dziś, a nie zajęliście się nim, zanim wstąpił do „czerwonej armji“ i poszedł pomagać Niemcom? Bo bolszewicy nie dawali. — Teraz znów mówię ja: — Dziwne to jest, że zamiast rozprószyć ludzi i nie dać ich bolszewikom, to wyście ich utrzymali w kupie i oddali, a teraz, ponieważ wiecie, że my was terroryzować nie będziemy, to wy tych ludzi wycofujecie i każecie im leżeć na brzuchu! — Wzruszyli ramionami i mówią: — Niema w tem, widzi kochany pan, nic dziwnego. My jesteśmy przecie — neutralni! — Rozumiesz to, Niwiński?
Curuś zamilkł, ponieważ podejrzanem mu się stało, że towarzysz jego tak cierpliwie słucha.
— No, ozdobo chorążych! — rzekł Niwiński właściwym sobie, żartobliwym tonem — Proboszczowie w wojsku nie służą!
— Kanarek do spluwaczki nie pluje a ichneumon zaliczek nie bierze — jak mówi pewne abecadło! — stwierdził sentencjonalnie Curuś.
— Masz zupełną słuszność! — zgodził się Niwiński — Ja też chodziłem, szukałem i znalazłem szczątek jakiejś organizacji Polaków wybierających