Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Widzisz, Niwiński, oni tą rzekomą „masą“ ochotników polskich w czeskiem wojsku sumienie obełgują, a sami nic nie chcą zrobić! Hehe, Niwiński, jacy my jesteśmy wojowniczy! I ja jsem tady, pane Kolumbus!
— Sam się popatrz! — żachnął się Niwiński — Czesi są wszędzie!
— Nie wątpię o tem. Są. Widzę. Ale my jesteśmy nawet tam, gdzie nas niema — w dzikiej dywizji, w pułku słowiańskim, wśród Korniłowców... E, przecie i Kuroki był też Polak!
Żachnął się Curuś i umilkł.
— A cóż na plebanii?
— Phi... Wpadli na mnie z sarmacką furją: Uwolnić im z więzienia Polaków, którzy służyli w „czerwonej armji“!
— Popatrz! Tędy go wiedli! — syknął Niwiński, stanąwszy w ponsach.
— A tędy. Widzisz. Dlaczego ich uwalniać? — pytam. — A bo skąd my przychodzimy do tego, żeby ich teraz Moskale sądzili. Niech ich nam oddadzą, my ich sami osądzimy. — Dlaczego? — pytam. — Bo to będzie znowu precedensem. My nie jesteśmy Moskalami i nie potrzebujemy ich sprawiedliwości. My jesteśmy obywatele polscy. — Dobra jest! — mówię na to — Ale jeśli obywatel polski jako rosyjski krasnoarmiejec bierze udział w rosyjskiej wojnie domowej, to jakże za to sądzić go macie wy a nie ci, z którymi on się bił? — A bo to są Polacy. — Czemuż ci Polacy służyli w rosyjskiej czerwonej armji? — Dla chleba. — Czy to wszystko tłumaczy? A dużo ich będzie? — Niedużo, jakich osiemdziesięciu.