Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po gładkiem załatwieniu tej miłej formalności można już było pomyśleć i o sobie, i pochować uroczyście zabitych podczas zdobywania Samary żołnierzy czeskich. Wdzięczne społeczeństwo samarskie, chcąc uczcić bohaterów, wyprawiło im wbrew woli Czechów uroczystą „panichidę“ w soborze. Poczciwi ludzie nie wyobrażali sobie, aby człowieka można było pogrzebać inaczej. W Penzie, zaskoczonej wypadkami, obeszło się bez tego. Tam zabitych pogrzebano bez asystencji duchowieństwa. Na czele pochodu pogrzebowego szedł „kluk“ w hełmie i pełnem uzbrojeniu, w wysoko podniesionej prawicy trzymając skromny wieniec z długiemi, biało-czerwonemi wstęgami — za nim na wozach jechały trumny, a na każdej żołnierska furażka z biało-czerwoną wstążeczką. To było w guście czeskim.
W Samarze nie dało się tak zrobić! W Samarze, gdzie powaga czeskiego imienia miała o tylu rzeczach decydować, trzeba się było liczyć z opinją — ustąpić i znów udawać prawosławnych.
Był chmurny, słotny dzień. Na wielkim placu przed soborem stało ustawione w czworobok wojsko czeskie. Bataljon honorowy w hełmach, w pełnem uzbrojeniu, z muzyką, inne oddziały bez broni, piechota serbska, kawalerzyści serbscy, ogromne, czarne chłopy z wiecznie drwiącem uśmiechem pod wąsiskami na posępnych twarzach i z gołemi szablami w garści, krążyli wśród tłumu ciekawych i pobożnych — albowiem mimo deszczu, tysiące ludzi zbiegły się pod sobór. Tuż u wejścia do soboru stał Czeczek ze swym sztabem.