Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XIV.
Niespodziewane postanowienie. Zostaję na Helu.

Tego dnia, nie pamiętam już dlaczego, jedliśmy obiad w pawilonie restauracyjnym w łazienkach.
Rozmowa zeszła naraz na temat wyjazdu, co mnie zaskoczyło, bo na śmierć zapomniałem, iż zbliża się koniec sierpnia i że rodzina państwa Zielińskich musi wrócić, aby zdążyć Zdzisia wyprawić do szkół.
Z żalem spojrzałem na morze.
Pamiętam, było szafirowo-złociste, a z jego atłasowego, falującego nieznacznie płaszcza strzelała w górę wysoka i gruba, prawie pionowa kolumna tęczowa, jasna na tle ciemno-popielatych chmur, wiszących nad burym horyzontem.
Naraz przyszła mi do głowy myśl, którą też bezwiednie wypowiedziałem.
— Państwo muszą jechać! — odezwałem się — Ale po co właściwie ja mam wracać?
— A cóżbyś tutaj robił? — zapytała pani Zielińska.
Ani się nawet nie spodziewałem, że znajdę na to pytanie odpowiedź. Przyszła sama, nie szukana, nie wołana.
— Cobym robił? Wyjeżdżałbym z rybakami na morze, przyglądałbym się ich pracy, uczyłbym się od nich morza, poznawałbym ich życie. Po co? Aby po jakimś czasie, przypuśćmy właśnie po roku, z którym właściwie nie mam co robić, wstąpić do szkoły marynarskiej. Czy to nie tak samo potrzebna i pożyteczna rzecz, jak szkoła kadecka?