Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XII.
Uczę się stawiać żaki. Co to jest „linka“? Grom z jasnego nieba. W rozterce duchowej.

Jakoś po moim powrocie z Helu pogoda — w rozumieniu letników — zepsuła się, to znaczy, zrobiło się chmurno, trochę chłodno, od czasu do czasu mżył drobny deszczyk, a noce były bezksiężycowe, ciemne. Mało kto się kąpał, o kąpielach słonecznych nie było ani mowy ustały też wycieczki, dalsze przechadzki i wyjażdżki na morze, które zresztą w dalszym ciągu było spokojne, łagodnie mieniące się przytłumionemi nieco, modro-zielonemi odcieniami i ciche, tak ciche, że czasami leżało prawie nieruchomo. Rybacy bardzo sobie tę właśnie pogodę chwalili i spostrzegłem, że często wyjeżdżają.
Miałem wielką ochotę poznać się z nimi i poprosić, aby mnie z sobą zabrali, ale w stosunkach z ludźmi nieśmiały a jeszcze bardziej onieśmielony niedawną kompromitacją ze śledzikami, w żaden sposób nie mogłem się na to odważyć. Postanowiłem przeto odwiedzić Dawida Długiego w jego niskiej chałupce z niebieskiemi oknami, w nadziei iż ten poczciwy rybak ułatwi mi jeden-drugi wyjazd.
Chałupkę odnalazłem bez trudu. Stała w rogu obszernego placu wprost naprzeciw kościoła. Dom był istotnie niski, ale porządny, murowany, z dwoma małemi podwórkami, w których schły żaki. Żaki ustawione były też przed domem. W jednem podwórku znajdowała się „pumpa“ czyli studnia, w drugiem, prócz kilku jabłonek i śliw, stał