Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przytem zmarzłem i w końcu spać mi się zachciało. Nikt mi nie bronił odejść, ale choć pomóc nie mogłem, siedziałem do rana, bo mi wstyd było wylegiwać się w ciepłej pościeli, gdy drudzy pracują z narażeniem życia.
Dwa żaki morze porwało, resztę rybacy wyciągnęli w porę na ląd, czyli, jak oni to nazywają, „na kraj“.