Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oponowałem słabo i dość niedorzecznie, co też Dawid natychmiast przypieczętował, mówiąc:
Jak ja gdzie nie mam żadnej sprawy, to tam niepotrzebnie nie siedzę. A tu ty żadnej sprawy już nie masz, teraz musisz jachać dalej! Czytaj last! (Tak rybacy wymawiają „list“).
Dalej pan Zieliński dziękował Dawidowi za opiekę nademną, pytał go, czy nie jestem mu co winien i posyłał od siebie sto złotych.
Tu się Dawid rozsrożył.
— Ja? Ja mam wziąć sto złotych? A za co? Za co ja od ciebie mam wziąć sto złotych, powiedzi! Ty mi co miesiąc dawałeś pieniądze, ale ja te wszystkie dętki mam! Le co za światło, za opał za pranie, bo nawet za pokój ja nie wezmę! I tak niktby nie mieszkał! A ty tu pracowałeś, dawałeś nam od wszystkiego, co sam miałeś.
Zrobiła się awantura!
Nie było sposobu!
Dopiero powoli poszło jakoś z Dawidową. Wytłomaczyłem jej, żeby nie była niemądra, że ja zresztą nie mogę inaczej, to i owo, no i jakoś się to załatwiło. A „doch” ja miałem jeszcze, prócz dawniejszych zaoszczędzonych pieniędzy, dobrych kilkaset złotych od pana Żebrowskiego za węgorze i za foki, a prócz tego jeszcze nie sprzedane znaczki pocztowe, prawie nienaruszone pieniądze po stryju, no i Zeiss, prawdziwy majątek!
Dobrze!
Jadę!
Ale przedewszystkiem muszę państwu Zielińskim przywieźć eleganckiego łososia — co się zowie. Musi mi go dostarczyć Józk. Aha, Józk i Anton, moi kochani towarzysze. Wam coś trzeba przecie na pamiątkę... Mam! Dwa termosy! Jak wyjedziecie znów rano na bretlindzi, kiedy przemokniecie, zziębniecie, będziecie mieli ten łyk gorącej herbaty, a spójrzcie wtedy, bracia, w stronę, gdzie błyszczą okna Gdyni i pomyślcie o mnie!
Taak...
Przypomniała mi się stara, wytarta paltocina niby zimowa, w której stary Dawid wyjeżdżał w zimie po drzewo, nieraz w nordę lub zydę, przejmującą do kości. Po-