Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w śnieg, czemu ja mam wciąż marznąć i szarpać się? Pracować? Jo, dajcie mi przy psiecku żaki w cieple wiązać. Powoli czas i mnie zejść z pola.
Z furją zapalił papierosa.
— Cóż my tu mamy? Węgorze, szproty i łososie! Tak wszyscy mówią. E! I tego im mało. Ale my tu mamy dostęp do morza, mamy tu swoją prawdziwą szkołę morską. Od czasu zależy zdobyć więcej, bo morze stoi dla wszystkich otworem. A tu — jest nasze gniazdo wypadowe na cały świat! I dlatego tu nam trzeba uczyć się i tworzyć, a przedewszystkiem poznać, jo?
Uścisnął mi mocno rękę.
— Dzielny chłopak z ciebie, choć mi łabędzie spłoszyłeś. Jak będziesz w Gdyni, wpadnij do mnie. Pojedziemy na łososie, na takie! Powiadam ci — cuda!
W Wielki Piątek rano dostałem list od pana Zielińskiego i całej jego rodziny — z bardzo serdecznem zaproszeniem na święta. Nie myślałem o tem, nie spodziewałem się tego i — aż mi serce zabiło, tak mnie ta myśl olśniła!.
Ledwo skończyłem list, wszedł do mnie Dawid — w okularach na nosie, miną uroczystą i pełną godności i z listem w trochę podniesionej ręce. Wyglądał jak obrażony nauczyciel, zamierzający dać burę niegrzecznemu uczniowi.
— To jest list! — oświadczył mi, kładąc list na stole. — To jest list! — powtórzył głośniej — Od pana Zielińskiego. Osobliwie!
Przeczytałem list. Oto jego treść w krótkości:
Pana Zielińskiego poinformowano, że mniej więcej około Wielkiej Nocy rybołóstwo się kończy. Że zatem ja, poznawszy wszystko, co się poznać dało, nie mam potrzeby siedzieć dłużej nad morzem i mogę wracać: raz dla tego, że chcą mnie mieć na święta, powtóre ponieważ powinienem trochę odpocząć, po trzecie trzeba się zastanowić, do jakiej ja mam szkoły wstąpić, marynarki wojennej czy handlowej, a po czwarte należy pomyśleć o egzaminie i uczyć się.
— Osobliwie! — potwierdził Dawid.
— Ale kiedy ja powiedziałem, że chcę tu zostać rok! —