Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XLI.
Na drewaniu.

Była ciemna, ciepła, pogodna noc, kiedyśmy z Józkiem, Antonim i jeszcze jednym rybakiem wyjechali żaglówką z pławnicami na „drewanie“.
Właściwie to „wybiegliśmy“ po południu, bo musieliśmy okrążyć Hel, aby się dostać na Wielkie Morze, ale to była tylko przyjemna przejażdżka. Dopiero kiedyśmy przejechali „bujtenkant“, czyli gdyśmy się dostali na morze po drugiej stronie półwyspu, zaczęła się robota, mianowicie wydawanie pławnic.
Pławnice są to sieci łososiowe, długie na 40 m. a szerokie do 8 metrów. Ponieważ poławia się w nie ryby tuż u powierzchni wody, nie mają obciążenia ani dolnej listwy.
Ale rybacy mają nieraz po osiemdziesiąt pławnic, które związują w „linkę“, długą na parę kilometrów, bo im dłuższa „linka“ tem lepszy może być połów.
Pławnice te, przywiązane grubą liną do kutra, wydają się, przyczem w dzień dla zaznaczenia ich położenia w środku i na końcu „linki“ umieszcza się „prekę“. Już w dzień jest z „linką” niemało kłopotu, bo statki jeżdżą w różne strony, a pławnicami nie kieruje się, ponieważ cała rzecz polega na tem, aby płynęły swobodnie z prądem i wiatrem, co po kaszubsku nazywa się „drewać“ i od czego ten sposób poławiania nazywa się „drewanie“. Gdzie jest prąd i dokąd pławnicę wiatr niesie, tam właśnie są łososie, któ-