Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ra coś tknęła i idąc za duchem, podnosił kamienie i rzucał na sąsiednie pole. Tak przeszli przez pole kilka razy. Wówczas duch stanął i zwróciwszy się do gbura, rzekł:
— Dziękuję ci człowiecze za to, że mnie wybawiłeś od kary. Za życia, ile razy orałem na swem polu a kamień jaki znalazłem, przerzucałem go na twoje pole. Za to kazano mi po śmierci przerzucać kamienie z twojego pola z powrotem, a ja, jako duch, siły żadnej nie mam, kamyka nawet podnieść nie potrafię. Dopiero ty wybawiłeś mnie przez to, że te kamienie przerzuciłeś.
To rzekłszy zniknął.
Tak to opowiadał Dawid, wiążąc żak z mocnej, białej manilli.