Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to gwiżdżąc rozkazująco, pędzi przez lasy między dwoma morzami, stanowcza, uparta, wierna swej służbie, i nie ustanie, póki nie dotrze tam, gdzie w blasku wielkiej latarni morskiej, wpatrzonej w portowe światła gdańskie, leży Hel, ostatni, wysunięty w morze port Rzeczypospolitej.
Ile razy, w spokojny czas czy w burzę, słyszałem wieczorem przeciągły, jakby zaniepokojony, jękliwy gwizd parowozu, zdawało mi się, że on woła:
— Bądźcie spokojne, dzieci, nie bójcie się, nie zapomniałem o was, przybywam, już lecę, pędzę, przynoszę wszystko, co obiecałem, wezmę co chcecie, abym odwiózł. Nie jesteście zapomniani, nie jesteście odcięci od świata!
Pięć czy sześć wagonów zaledwie ciągnie za sobą ten parowóz, ale rano czy wieczór zawsze spora garść ludzi wita go przed stacją.
Jest to jeden z najmilszych pociągów w Polsce.