Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Już!
— Już? — dziwnie uradowanym głosem wykrzyknął pan Żebrowski. — Trzeba ci przyznać, że jesteś zręczny! Jabym tak prędko nie potrafił. Palce mam za grube. Dlatego ja — robię tak:
Z temi słowy przysunął sobie wyłożoną papierem pergaminowym skrzynkę, następnie wziął jeden rożen z wędzonemi szprotami, zesunął je razem, włożył rożen do skrzynki, lewą ręką przytrzymał rybki, prawą wyciągnął rożen i w mgnieniu oka pojawił się w skrzynce równiutko ułożony rząd złotych szprotek.
— Więc to tak?! — wykrzyknąłem.
Tak! — odpowiedział pan Żebrowski.
Dziewczęta zachichotały.
— A teraz — posypuje się każdą warstwę solą... widzisz... zabija się skrzynkę i — koniec! Masz!
To mówiąc wieko znów otwarł, lecz wyjąwszy ze skrzynki szproty wraz z pergaminowym papierem, owinął je jeszcze jednym arkuszem i podał mi.
— Na pamiątkę dzisiejszej lekcji.