Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdyśmy się zbliżali do celu, zaczęliśmy sprzątać w łodzi, chować i usuwać niepotrzebne rzeczy, aby nic w pracy nie przeszkadzało. Na łodzi jest ciasno, to też trzeba uważać, aby drugim nie zawadzać. Każdy ruch musi być obmyślony, celowy, rozumny, każdy chwyt należy robić z myślą o ruchu następnym. Dlatego też rybacy poruszają się jak koty. Niezgrabne ruchy, niezręczność pochodzi tylko z bezmyślności.
Następnie przywdzialiśmy t. zw. „eltychy“, zwierzchnie okrycie z impregnowanego płótna żaglowego, mające chronić od przemoczenia, a składające się z szerokich szarawarów i kaftana, albo długiego kitla.
Józk stał wyprostowany, patrząc daleko przed siebie.
Widać było szerokie, otwarte morze, jasną, srebrną przestrzeń — słońce było za chmurami — na niej statki parowe — wszędzie pomarenki i kutry, a daleko przed nami czarny punkt na wodzie — statek na mieliźnie.
— Elanie już tam są! — mruknął Józk.
— Oni mają kutry! — dodał, jakby na usprawiedliwienie Anton — Mewy są?
— Są.
— Dużo?
— Dość.
Wiatr niósł nas usłużnie, a dął tak, że Anton, który sterował, wciąż przymykał oczy.
Zauważywszy to, Józk zwrócił się do mnie i rzekł:
— Wszyscy sternicy cierpią przeważnie na oczy.
— Dlaczego?
— Bo im zawsze wiatr w oczy dmucha. Widzę prekę!
Podjechaliśmy, spuściwszy żagiel i zaczęła się praca.
Anton wyjął ster, schował go i zaczął wciągać mance na łódź, pomagał mu w tem Józk, od którego znów ja odbierałem je i składałem na dnie łodzi. Podczas tarcia wciąganej mancy na burtę, czasem odrywały się szprotki, na które natychmiast rzucały się mewy, chmarą wrzeszczącą lecące za łodzią. Każda łódź była jakby w białym, żywym, krzyczącym obłoku.
— Kiedy rybak jest syty to i mewa jest syta! — rzekł do mnie Józk.