Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To ty nie rozumiesz, co znaczy bretling w stelgornie?
— A skądże ja to mam wiedzieć?
— Musisz wiedzieć, że Helanie od jesieni poławiają łososie na haczyki, do czego koniecznie potrzebują na przynętę śledzików i dlatego przez cały rok zastawiają mance śledziowe.
— To wiem.
— Szprot przez oczko mancy przelezie jak nic...
— To wiem.
— Ale u stelgornu, kol listwy mancy, oczka są o połowę mniejsze, tak, że szprot, choć mały, ulnąć (utkwić) w nich może!
— Rozumie się. Inaczej by nie ulnął.
— Teraz to ci już jest klur (klar — jasno)?
— Klur. Od samego początku było „klur”.
— Ty jeszcze wciąż nic nie rozumiesz!
— A co tu jest do zrozumienia?
— Że szproty są!
— Jakby ich nie było, toby nie mogły ulnąć!
— Ty nic nie wiesz, nic nie wiesz, nigdy rybakiem nie będziesz!
Zaczął mi tłumaczyć:
Zbite w pośrodku „karno” albo ławica śledzi lub szprotów ku bokom rozszerza się zwolna tak, że wreszcie flankują ją już tylko szproty idące luzem czyli „dzikie”. Te szproty, choć „dzikie”, idą jednak w dalszym ciągu w tym samym kierunku co ławica, której się do pewnego stopnia trzymają. Jeśli tedy jeden-drugi „dziki” szprot ulnie w listwie mancy śledziowej, to może znaczyć, iż ławica idzie.
— Jo, idzie! — wykrzyknąłem. — Ale dokąd!
— W tą stronę, w którą zwrócona jest głowa ulnionego szprota! — zawołał Józk — Przecież ogonem bretling w manc nie wejdzie! Rozumiesz teraz?
Byłem zachwycony.
— Chytrzy z was ludzie, niema co mówić! — rzekłem, zdumiony tą przebiegłością, darem obserwacyjnym i umiejętnością wysnuwania wniosków. Więc wiadomo,