Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zaklął przez zęby, zrównał wiosła i ruszył.
Dużo łódek tańczyło owego dnia na ciepłych falach Dniepru, niosących oderwane akordy harmonji, zawodzenia piskliwe „bałałajek”, urywki pieśni — niby strzępy wianków, lub rzucone na wodę kiście kwiatów. Gorzały na połyskliwo-modrej wstędze rzeki płomieniste, szkarłatne i purpurowe „rubachy”, świeciły żywemi kolorami suknie kobiet, jak osiadające na wodzie bańki mydlane tęczowemi blaskami grały parasolki — ale Ryszan, choć wymijał zręcznie wszystkie te przeszkody, nie widział ich. Jak gdyby się po duszy jego rozlał jakiś wszystko obejmujący i ogarniający błękit — przez chwilę widział wszystko błękitnym cieniom podobne. Zwolna błękit ten ściął się w dwie wielkie, świecące gwiazdy błękitne, w gwiazdy-oczy, głaszczące przedziwnie słodką pieszczotą, tryskającą niby z dwuch bezdennych studni modrego szczęścia, złotemi ramami ujętych. A potem jak gdyby barwy z niebios ptakom podobne, na duszę jego zlatywały — w powietrzu zaczął mu się mieszać róż z pyłem jaśminowym i złotym i oto oczy błękitne już patrzyły z twarzy panieńskiej, świeżej, słońcem pięknie ściemnionej... Jak księżyc trysnęło niepokalanie białe czoło wśród gęstych, czarnych włosów... I znowu wszystko znikło, a z chaosu błękitu, złota, płynnego srebra i pieśni wykwitły cudownie szkarłatne, spragnione i oddane usta kobiece.
Ryszan w strząsnął się i podniósł głowę.
— Nie trzeba się tak poddawać! — postanowił sobie w duchu.
Ale właśnie zapomnienie uniesienia stanowiło całe piękno tego snu miłosnego. Gdyby na myśl o oczach i ustach Niny nie zapomniał o całym świe-