Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiemy, że masek nie macie. — I istotnie, zaczęto strzelać pociskami gazowemi, a wówczas siedmiuset ludzi przeszło na stronę niemiecką, ale reszta wiernie wytrzymała.
— Toby się do pewnego stopnia zgadzało z memi informacjami — mówił Niwiński. — Szukając jakiegoś rozumnego świadka, znalazłem wczoraj w szpitalu na Funduklejewskiej pewnego „udarnika,“ który mi mniej więcej to samo opowiadał. Podobno buntów żadnych nie było. Kiedy któryś tam pułk iść nie chciał, drugi dobrowolnie miał go zastąpić. Ten „udarnik“ mówił mi, że doktór nie chciał puścić dywizji na front, ponieważ masek nie było, ale o to nie dbano, jako że rosyjskie pułki mogły to inaczej wykładać, więc szło o honor; pułki z całą świadomością poszły i istotnie zostały ostrzelane gazem. Ludzie, którzy mieli za sobą gaz, nie mogli iść, jak tylko na przód, więc poszli i nie wrócili — podają siedmset ludzi. Co do Czechów to możliwe jest, że coś po dywizji odbierali, ale to dlatego, że postanowiono formować korpus polski i dywizję przeniesiono do Witebska. Więc broń oddawano, bo nie była potrzebna. Mówią też, że dywizja miała wskazówki od Piłsudskiego, który jakoby kazał Niemców bić jak najsilniej.
— Że panu się chce zajmować temi wszystkiemi plotkami! — wzruszył ramionami Ziemba.
— A niby cóż może być ważniejszego? — spytał Niwiński. — Zdaje mi się, że obecnie od nas zależy wszystko. Piłsudski złożył broń, to znaczy, ze pozostawił nam co najmniej wolną rękę. Ja rozumiem, że przez to on mówi: — Teraz kolej na was. — Niby o to wojsko dobijaliśmy się od samego początku —