Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Uganiają jak w Piotrogrodzie w pierwszych dniach rewolucji... Czy tu się na jaki zamach stanu nie zbiera?
— Ktoby tu robił zamach stanu!
— Podobno w Pitrze wystąpili bolszewicy... Patrzcie... Znowu kupy wojska, kawalerja spieszona, bandy jakieś... O, gruzowiki pędzą z Bohdanowcami... Wielki wojskowy ruch... Ej, czy to nie jaki zamach ukraiński... A co tam, panie, co ludzie mówią? — zwrócił się do garsona, który właśnie wrócił z werandy. — Gdzie to wojsko idzie?
— Bóg ich tam wie, co plotą. Mówią, że się junkry zbuntowały! — rzucił garson niechętnie.
— A co to jest za obdarte towarzystwo z temi pałaszami, w nieoczyszczonych butach?
— Wolne kozactwo.
— No, serwus! To tu będziemy mieć wnet „Ogniem i mieczem.“
— Wy jakoś niebardzo sprzyjacie Ukraińcom! — zauważył Niwiński.
— Rosja bez Ukrainy jest nie do pomyślenia — odpowiedział Czech — i Rosjanie do jej oderwania się od Rosji nigdy nie dopuszczą i dopuścić nie mogą. Ukraińcy wiedzą o tem, tedy opierają się w swych separatystycznych dążeniach na Niemcach. Powstanie wolnej Ukrainy zadałoby śmiertelny cios naszej sprawie.
— Dziwna rzecz! — rzekł po namyśle Niwiński. — A przecie wy szliście zwykle z Ukraińcami przeciw nam!
— To było na gruncie parlamentaryzmu austrjackiego w czasach przedwojennych!