Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie chodź, jeszcze cię zastrzelą! — wołała za Niwińskim żona.
— W bramie tylko stanę!
Na ulicy dwuch żołnierzy sprawdzało dokumenty rzadkich przechodniów. Niedaleko bramy stało dwuch jakichś ludzi w mundurach, ale bez broni. W bramie i przed bramą skupiła się gromadka co ciekawszych mieszkańców domu.
— Wiecie? — ktoś się odezwał. — Tych, którzy mają czerwone legitymacje[1], rozstrzeliwują.
Jeden ze stojących niedaleko nieznajomych natychmiast odwrócił się.
— Nie wierzcie temu, towarzysze! — rzekł. — Tak postępowali Ukraińcy. Teraz wszystko będzie dobrze.
— Ich „ochranniki!“ — zaczęto szeptać w gromadce.
— Lepiej nie gadać za dużo!

— Pewnie, że lepiej nie gadać! Oni nie żartują, wiadomo.

  1. Czerwone legitymacje żołnierzom i „wilnym“ kozakom wydawały władze ukraińskie. — Przyp. autora.