Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiek żywy ma dziś więcej treści niż alegorja. Zaś na cokół wspinali się mówcy, tacy, jak ten, któregośmy widzieli — dziś „piechotyniec“ jutro kozak, pojutrze robotnik, potem przekupka z koszem pełnym bzu, dziewczyna z głową omotaną kraśnemi wstążkami, może nasz ułan, może Sart zadumany — a każdy z nich mówił szczerze do ludzi o swych ludzkich sprawach, apelując do serca, do duszy, do wszystkiego, co człowiekowi jest drogiem. Jużci niewłaściwem wydało się to w pierwszej chwili biednemu Akakijowi Akakijewiczowi, bowiem przywykł do tego, że na tem miejscu stał wyniosły i sztywny bronz — aż naraz zrozumiał i oczy mu się roześmiały radośnie i czoło zmarszczone wypogodziło się, bo spostrzegł, iż zamiast surowego i niemego kawałka metalu, odlanego w pewną niezmienną formę, życie dało mu posąg, żywy, śpiewający wiecznie inną muzyką duszy ludzkiej, wciąż inny, jak dni nigdy nie powracające — posąg o świecących oczach, posąg tańczący...
— Tak, dobrze, rozumiem cię — rzekła Hela. — Sądzisz, iż wskutek tego posąg stał się bardziej ludzkim, a człowiek bardziej posągowym...
— Czy się istotnie stał?
— To trudno wiedzieć... Stwierdzić można tylko, że te posągi są dziś nie tyle tańczące, ile gadające...
Niwiński! uśmiechnął się.
— Moja żona zaczyna być dowcipna...