Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

manym w prawej ręce, widziałem robotników i inteligentów i mówię ci, co mi na widok tego wszystkiego przyszło na myśl:
— Wyobraź sobie urzędniczynę rosyjskiego, takiego maleńkiego, cichego i zrezygnowanego, jak ów Akakij Akakijewicz Baszmakow z „Szynela“ Gogola — a jest ich dużo w rosyjskiem społeczeństwie do dziś dnia i każdy z nas ich widział i każdy z nas ich zna. Pomyśl, że człeczyna ten, zapracowany i biedny, mógł sobie pozwolić na jedną jedyną rozkosz w swem życiu, a mianowicie na parę godzin wieczornego „soziercanja,“ gapienia się na którejś z ławek na Dumskim placu. Do teatru nie chodził, bo się na tem nie znał, do szynku chodzić nie mógł, bo miał jakieś kamienie żółciowe, rodziny nie było... Więc przesiadywał na Dumskim placu. Na upartego, z wyjątkiem niewielu dni słotnych w jesieni, lub zbyt mroźnych wieczorów w zimie, mógł to uprawiać regularnie przez cały rok. Uzupełnij sobie sama charakterystykę publiczności, wyobraź sobie mijające pory roku, lata, różne sceny — tych ludzi, obsiadujących ławki uliczne i tak obserwujących miasto jak z loży — to już jest literatura, ornamentyka literacka.
Lecz oto zdarza się naraz, że na placu — jak gdyby sam Bóg naszemu Akakijowi Akakijewiczowi chciał zesłać jakąś rozrywkę — zaczynają stawiać pomnik. Komu? Wszystko jedno. Czyż Akakij Akakijewicz może ocenić i zrozumieć wielkość czyjejś zasługi? Czy wogóle w jego głowie wielkość może się pomieścić? Rozumie się, że człowiek, którego całą postać odlewa się w bronzie, musi być wielki. Tak więc staje on w wyprostowanej dumnie pozie przed Akakijem Akakijewiczem, a ten czci go za to, że go