Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Rota“ szła ponuro, w zupełnem, nieledwie tragicznem milczeniu. W mieście czuła się jak na terenie nieprzyjacielskim.
Czuć jednak było pewne uspokojenie. Miasto ścichło i widocznie cieszyło się tą ciszą, odpoczywało.
Po kolacji, która przeszła dość wesoło, Niwiński w nocy zeszedł wraz ze swym gościem do westybulu, zobaczyć, czy wartownicy komitetu hotelowego czuwają. Siedziało tam dwuch jakichś panów w towarzystwie starszego już oficera — pułkownika kawalerji — teraz oczywiście bez żadnych odznak. Niwiński wdał się w rozmowę z oficerem.
— Bunt bolszewicki będzie niewątpliwie stłumiony — zapewniał pułkownik. — Tak sobie życzy front, a front sił ma jeszcze dość.
Wtem zarządzający hotelem trącił Niwińskiego w łokieć.
— Popatrz pan!
Z bocznego, ciemnego korytarza wysunął się smukły mężczyzna o pociągłej, bardzo bladej, intelgentnej twarzy. Minąwszy rozmawiających w westybulu, wymknął się dyskretnie na ulicę.
— Kto to?
— Nie poznaje pan? Wszechwładny niedawno Szulgin, naczelny redaktor „Kiewlanina.“
— Ach, ten „czarnosotieniec!“ Haha! Fortuna kołem się toczy...
— Co noc w innem mieszkaniu sypia... W dzień się nie pokazuje...
W łóżku już czytał Niwiński gazetę:
W twierdzy św. Piotra i Pawła władze bolszewickie rozstrzelały trzech junkrów, wziętych do niewoli podczas kapitulacji. Na junkrów z pawłowskiej