Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakże to?
— Nie dowierzają Ukraińskiej Radzie Narodowej, podejrzywając ją o stosunki z Niemcami i nie chcąc jej pomagać... Mówią, że niezależna Ukraina zawrze z Niemcami pokój...
— Bardzo prawdopodobne...
— Chcą wracać. Prawdopodobnie w domu się zorganizują.
— No, a cóż wy?
— Masaryk kazał się nam wycofać. Cóż nas to właściwie obchodzi?
— Tak mówić nie można!
— Jakże? Myśmy tu szli na pomoc wojskom rządowym. Pokazało się, że niema ani tego rządu rosyjskiego, ani tych rządowych rosyjskich wojsk. Więc my, Czesi, mamy być w Kijowie jedynymi Rosjanami? Nonsens.
— Cóż teraz będzie?
— Ukraińcy wezmą wszystko w ręce. Ale! Korniłow uciekł!
— Słyszałem, że go podobno Kiereńskij wypuścił...
— Ale skąd! Korniłow drapnął z trzystu Tekińcami... Reszta została... Poszedł komunikiem niewątpliwie na południe...
— Morowy chłop...
— A może pan zje razem z nami kolację? — zapraszała gościnnie Helenka — Wojciech nakupił różnego jedzenia, wystarczy na troje... O, tylko chleba trochę mało! W ostatnich czasach tak trudno o chleb, nie dają...
— Chleba nie macie, milostpani? Ja chleb mogę dać, mam kilka bochenków. Chodź do mnie, zabierzesz i... I wódkę weźmiemy...