Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A ustrój naszego wojska jest tak demokratyczny, że między oficerami a żołnierzami różnicy żadnej niema.
— Ale „sowiety” zaprowadziliście?
— A czemże nam mogą grozić „sowiety?” Zejdą się oficerowie z żołnierzami w kantynie, gadają — i masz już sowiet. A nasz „kluk” pyskuje zawsze, tego mu nie zabronisz. Niech pyskuje. Wie dobrze, że bez dyscypliny wojska niema. U nas żołnierze mówią do oficerów „ty”, a dyscyplina jest mimo tego. Ale cóżeś ty taki pochmurny?
Niwiński wzruszył ramionami.
— Iiii.... Źle jest. Znów księcia Sanguszkę zabito...
— A, księciem dziś być bardzo nieprzyjemnie...
— Starzec, osiemdziesiąt lat miał... Pomyśl, wielki pan, a zginął ukatrupiony jak pies przez paru parobków... Sławuta zrabowana, zniszczona... Tyle bezcennych zabytków, bibljoteka... Kultura kraju idzie w djabły...
— Szkoda, że wyprowadziliście wojska z Ukrainy. Tam gdzie nasze pułki stoją, na Wołyniu, jest zupełny porządek.
— A, ba! Przecież „żubry” same tego chciały! Bali się „drażnić” Ukraińców...
— Aha, mogę ci powiedzieć coś przyjemnego. Czytałem okólnik Masaryka, zalecający na pierwszem miejscu współdziałanie z Polakami. Nasze władze werbunkowe i inne organizacje mają pomagać.
— O, to dobrze. Może przecie uda nam się coś zrobić. Ja czuję, że jakaś chmura ciągnie na Kijów.
— To, co ja widziałem na Wołyniu, przechodzi wszelkie wyobrażenie... To jest koszmar...
— Ale i tu jest coś nie w porządku. Miasto podniecone, Kreszczatyk staje się niemożliwy do przej-