Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rych jednak obserwował nie wprost, ale w lustrze, odwracając się od nich i śmiech pokrywając ziewaniem. Widać jednak wnioski, do jakich na podstawie swych spostrzeżeń doszedł, nie były dla ludzkości bardzo pochlebne, bo Iwan patrzył na ludzi ze złością i źle ukrywanym wstrętem. Czasem, kiedy w jasno oświetlonej windzie jechał na górę po któregoś z gości, jego czarna, niezdarnie poruszająca się sylwetka przypominała małpę w klatce.
Do pokoju państwa Niwińskich szło się z głównego korytarza przez mały pokoik dla służby, w którym stałe siedziała pokojówka, niemłoda już kobieta o złej twarzy, służący w mundurze wojskowym i chłopak, Grisza, nadęty, mrukliwy, z włosami napomadowanemi i uczesanemi w równiutki rozdział. Jak to Niwiński zauważył, pokojowa miała chłopca w swojej opiece. W pokoiku tym stały tapczany, stoliki z samowarami i brudnemi talerzami, zaś na ścianie wisiał obraz przedstawiający drzewo złego i dobrego, w którego cieniu po jednej stronie kwitła szczęśliwość ludzi żyjących uczciwie, zaś z drugiej w ohydnych barwach widniała nędza, rozpusta, pijaństwo, rozbój i szubienica. Scenę przedstawiającą rozpustę czyjaś ręka uzupełniła nieprzyzwoicie atramentowym ołówkiem. Najczęściej można było zastać w pokoiku Griszę, mażącego sobie głowę pomadą przed lusterkiem lub czeszącego się.
Państwo Niwińscy mieszkali właściwie w części przeznaczonej dla służby, w pokoju byłego zarządzającego. Helenkę to drażniło, ale mąż przekonywał ją wciąż, że tu jest najwygodniej. Istotnie, tak było. Tu nikomu nie przeszkadzał płacz dziecka, tu swobodnie można było gotować na „Primusie“, a nawet