Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A wojska południowo-zachodniego frontu uchwaliły, że w okopach będą siedzieć tylko do pierwszego października — rzekł Niwiński.
— Skąd pan wiesz?
— Był telegram, tylko cenzura go nie puściła.
— Ładna historja! Jeszcze wam coś powiem. Wczoraj w mojem sąsiedztwie zajęto budynek szkolny dla jakichś władz. Patrzę, co takiego? Zarząd kolei galicyjskich. Spotkałem znajomego urzędnika, pytam go: — Cóż wy tam w tym zarządzie robicie, skoro kolei nie macie. — Co robimy? Kosztorysy! Trzeba przecież jakoś wypróżnić kasę.
Lato miało się ku końcowi, gdy naraz zaczęły się rozchodzić dziwne, często zupełnie sprzeczne słuchy i wieści o jakichś ruchach i zamierzeniach wodza wojsk rosyjskich, jenerała Korniłowa.
Wśród oficerów czeskich zawrzało. Młodzi ludzie w padali na dach i wybiegali pośpiesznie, szeptali sobie coś z tajemniczą miną na ucho, śmiali się, bili pięściami w stół. Niwiński domyślił się, że coś wiedzą.
Zabrał się do Ryszana.
— Co wy tam spiskujecie? Co to za konspiracje?
Młody oficer roześmiał się.
— Konspiracje! Cóż dziwnego? Dziś wszyscy spiskują!
— Co się dzieje?
— Wiesz, że jest źle. Kiereńskij słaby, przytem blagier, kabotyn. Podżera go czerwona komuna, grożą mu marynarze kronsztaccy, Lenin, Trockij... Wszyscy rozumieją, że tak dalej być nie może. Otóż Kiereńskij, obawiając się przewrotu bolszewickiego, wezwał do Piotrogrodu Korniłowa z wojskiem oczywiście... Korniłow wysłał korpus jazdy i piechotę...