Strona:Jerzy Bandrowski - Czarci.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Proszę!
Do pokoju, niosąc na tacy śniadanie, weszła młoda Hucułka, bosa.
— Słowa Isusu Chrystu! — rzekła na powitanie i postawiwszy tacę na stole, podeszła ku mnie i pochyliła się, aby mnie pocałować w rękę.
— Sława na wiki! Ta szczoż ty? Mene ruki ciłowaty choczesz? Idy, idy, ja szcze ne staryj...
Naturalnie skonfudowała się.
Roześmiałem się.
Odwykłem już od widoku bosych nóg ludzi, całujących nieznajomych po rękach.
Cicho, w skupieniu ducha, z przejęciem się ważnością swej funkcji, ta bosa dziewczyna ustawiła na stole śniadanie: Dwa jajka na mięko, kilka plasterków gorącej, przysmażonej wędzonki, chleb, masło, ser i dzbanuszki z kawą i śmietanką. Wszystko było, jak chciałem.
Gdy ona się tak krzątała, przyglądałem się jej dyskretnie. Była to ładna blondynka o żółtawej, pucułowatej, trochę tatarskiej twarzy, z czarnemi, żywemi oczami i koralowemi ustami. Miała na sobie zapiętą pod szyję koszulę z czerwono i czarno wyszywanemi ramiączkami, a zamiast spódnicy dwa sięgające do kolan sztywne fartuchy jasno czerwone w żółte i zielone paski, okrywające ją z przodu i z tyłu. Na piersiach świecił jej sznur wielkich paciorków z niebieskiego szkła. Nazywała się, jak się dowiedziałem Mełanja. Przez cały czas mego pobytu w tym pensjonacie, rzadko kiedy się ode-