Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 3.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i zaciśnięte, jak krtań histeryka. Zdaję sobie jednak sprawę, że mimo tych dokuczliwych komplikacji — z większą ulgą i nadzieją przybliżałbym się do końca, gdybym wiedział, że moja książka będzie się mogła ukazać w kraju. W okolicznościach, które przyjąłem dobrowolnie i równie dobrowolnie podjąłem, ów koniec ma jednak dla mnie ciężar głazu. W wyborach trudnych prawie zawsze się lęgnie świadomość klęski. Zwycięstwo? Może, kiedyś potem? Ale nie żyję — bo jakżeż bym mógł żyć? — "na potem". Żyję tu i teraz.
Zakresy naszej cenzury. Przed kilkoma dniami opowiadał mi ktoś z Filmu /z produkcji/, że ostatnio odbyła się ocena jednego z ukończonych filmów długometrażowych, w kolegium zasiadało paru wysoko postawionych członków aparatu partyjnego, i to oni uznali po projekcji, że film będzie mógł być oddany do rozpowszechnienia, ale po dokonaniu pewnych skrótów. Niewybredna, choć stara zabawa w salonowca, która polega na tym, że wybrany według losowania podmiot zabawy musi na ślepo odgadywać, kto go bije w tyłek. Scenę salonowca w tym filmie zakwestionowano, uzasadniając decyzję stwierdzeniem, że oglądając na ekranach podobną sekwencję publiczność mogłaby pomyśleć, że to ją biją po tyłkach. Druga scena więcej niż wątpliwa: śpiewanie tradycyjnego w Polsce przy rodzinnych i przyjacielskich okolicznościach: "Sto lat, sto lat, niech żyje nam..." Stwierdzono, że ta familiaryjna pieśń mogłaby się widzom filmowym skojarzyć z Październikiem, ponieważ właśnie w owym czasie, gdziekolwiek się Władysław Gomułka pojawiał publicznie — ludzie śpiewali mu: "Sto lat..."
Myślę niekiedy z prawdziwym żalem, że w naszym aparacie partyjno-rządowym działa ogromna ilość ludzi inteligentnych i bystrych, i tylko ogólna sytuacja /do której utrwalenia się przyczyniają/ uniemożliwia im wykorzystanie swoich najlepszych kwalifikacji dla dobra społecznego, przeciwnie: właśnie najlepsze uzdolnienia i rozeznania oddają w służbę najciemniejszej reakcji. Posiadają świadomość, że to jest reakcja? Podejrzewam, że tak. Lecz równocześnie podejrzewam, że ich konflikty, jakie z podobnych sprzeczności powinny wyniknąć, są o wiele poniżej miary konfliktu. I to, chyba, jest najstraszniejsze; ta lekkość przynależenia i osądzania, ta lekkość rezygnacji z siebie, lekkość wynikająca z potrzeby, żeby zawsze być na górze, u władzy, deprawuje jednostkę ludzką w sposób nieodwracalny. Nieuleczalne, podziurawione, pogięte i zardzewiałe nie do naprawienia wraki. Znajdując się w sytuacji, która mnie nie zmusza do podobnych koncesji — mam prawo osądzać ludzi, którzy tym koncesjom podlegają? Według mojego rozeznania moralnego praw takich nie posiadam i posiadać nie mogę. Nie mogę rzetelnie odpowiedzieć, kim byłbym, gdybym nie posiadał moich rezerw. A one — czy są wyłącznie zasługą moją? nie jestem tego pewien. Więc czyją? Nie wiem. Może narodu?


Miało być:
"...więc już owemu momentowi, gdy pomiędzy godziną 20,30 a 21 zajeżdżać będą w smugach reflektorów przed pałac w Jabłonnie rozliczne auta i limuzyny i z ich wnętrz na gęstą zawieję, wirującą przy podmuchach wichury w nieco nierzeczywistym poblasku latarni wyodrębniających z ciemności fronton pałacyku oraz podjazd na podobieństwo trochę niedbale ustawionej dekoracji, wychodzić będą zaproszeni, aby natychmiast w nieskoordynowanym