Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 3.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

MONIKA: Możesz się nie przebierać, a po mnie przyjeżdżać w ogóle nie musisz. Uważasz, że nasza rozmowa była niepotrzebna? Ja sądzę wręcz przeciwnie. Przyszła w samą porę, przynajmniej dla mnie. Może zbyt późno, ale na szczęście nie za późno doszłam do przekonania, że nie może mi odpowiadać mąż z zasadami twojego typu. Jesteś wolny, Konrad.
KONRAD: Ciekawe.
MONIKA: Owszem, bardzo ciekawe.
KONRAD: W pewnym sensie jesteś niebywała, Moniko.
MONIKA: Dziękuję ci, że to doceniasz. Zresztą w pewnym antysensie ty też jesteś niebywały. Umówmy się zatem, że od dzisiaj będziemy się wzajemnie podziwiać, ale na dystans. Wszystkiego najlepszego ci życzę, mój drogi. I na razie nie śpiesz się z rozcharakteryzowaniem. Wiem, że nie lubisz się śpieszyć. Miło mi, że na pożegnanie mogłam ci wyświadczyć tak drobną przysługę.

Odłożywszy słuchawkę Konrad stoi chwilę przy aparacie i poprzez dużą szybę reżyserskiej kabiny spogląda na studio nieco w dole, większość aktorów już się rozeszła, został tylko Łukasz Halicki zabawiający się na środku hali kaduceuszem, pracownicy techniczni rozbierają dekorację. Nagle Konrad zdaje sobie sprawę, że ząb przestał go boleć. Ciekawe — mówi półgłosem sam do siebie. Zdjęcie łańcuchów nie zabiera mu wiele czasu, okazują się jednak zbyt ciężkie i niewygodne do dźwigania, zostawia je zatem na podłodze w kabinie i schodzi do studia. Tam rozgląda się poszukując sylwetki Łukasza. Ten nieoczekiwanie wyłania się gdzieś z boku: nagi tylko ze złotą przepaską na biodrach, w uskrzydlonych sandałach i z nieodłącznym kaduceuszem.
HALICKI: Czekałem na pana.
KELLER: To świetnie się składa, mój drogi.
HALICKI: Chciałem panu powiedzieć, że przez pana o mało co nie wysiadłem.
KELLER: Bardzo pięknie grałeś, Łukaszku.
HALICKI: Dziękuję, robiłem co mogłem i jak mogłem. Ale kiedy pan powiedział tę kwestię: "W mojej nędzy śpi wolność, miałbym ją zamienić — na twój los niewolnika butnego tyrana"?, poczułem w gardle taki skurcz, iż myślałem przez moment, że się będę musiał rozbeczeć!
KELLER: Mam nadzieję, że nie masz do mnie żalu?
HALICKI: Chciałbym, żeby kiedyś taki sam szczeniak, jak ja teraz, mógł mi po spektaklu wyznać to samo, co ja wyznałem panu.
KELLER: Wzruszasz mnie, Łukaszku. Dziękuję. Ale do rzeczy! Ja ciebie też szukałem.
HALICKI: Mnie?
KELLER: Chcę cię prosić o pewną przysługę.
HALICKI: Jestem na pańskie rozkazy.
KELLER: Przysługa, o której myślę, ma charakter dość niecodzienny, powiedziałbym: świąteczny, uroczysty, lecz zarazem nie pozbawiony pewnych elementów...
HALICKI: Ziemskich?
KELLER: Właśnie!
HALICKI: Aby powierzone mi zadanie jak najzgrabniej wypełnić, postaram się zachować wszystkie przymioty Hermesa.
KELLER: Trochę szkoda, że będziesz musiał zmienić kostium.
HALICKI: A może nie muszę?
KELLER: Niestety! Rola, którą chciałbym ci powierzyć do sympatycznego odegrania, posiada wprawdzie bardzo wiele cech zbliżających ją do postaci Hermesa, biorąc jednak pod uwagę,