Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 1.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rzeszy, natrafiłem we wstępie do rozdziału końcowego na zdanie z Tacyta: "nigdy nie było lepszych niewolników, nigdy gorszych panów". Wydaje mi się, że w odniesieniu do rzeczywistości współczesnej cytat ten powinien brzmieć: "Nigdy nie było gorszych niewolników, nigdy gorszych panów".

Dowiaduję się z radia zachodniego, iż prezydent Nixon złożył oświadczenie, w którym stwierdził, że amerykański plan lotów kosmicznych na najbliższe dziesięciolecie przewiduje pod koniec tego okresu wysłanie pojazdów bezosobowych do wszystkich planet układu słonecznego.

niedziela, 8 marca

Jeden glimid i jeden phanodorm już od bardzo dawna zapewniają mi nie więcej niż trzy do czterech godzin twardego snu, reszta nocy upływa na wielokrotnym budzeniu się, owszem, zasypiam przeważnie ponownie, lecz w coś, co jest snem jakby rozrzedzonym, co jest płytkie i kruche, i nie daje pełnego odpoczynku. Jak zwykle na przedwiośniu, nawet tak złudnym jak obecne, rozbudzam się ostatecznie wcześniej niż porą zimową, dzisiaj wstałem zaraz po szóstej, lubię zresztą tę ranną godzinę, kiedy wszyscy domownicy jeszcze śpią i sam robię śniadanie, parząc w filiżance mocną herbatę i przygotowując kilka grzanek. Na dworze krajobraz zimowy, ale słońce.

M., który zawsze przynosi kupę krążących po Warszawie kawałów, opowiedział wczoraj, kiedy przyszedł na obiad, jeden wart utrwalenia. Do wiejskiego proboszcza przychodzi sekretarz gromadzkiego komitetu Partii z prośbą o wypożyczenie kościelnych ławek na partyjne zebranie. "Nie dam wam ławek — odpowiada ksiądz — ostatnim razem, jak wam pożyczyłem, wszystkie były zarzygane". Na to sekretarz: "Nie da ksiądz ławek? To my w niedzielę na mszy żadnych datków nie będziemy dawać", "A ja wam przemówień nie będę pisać" — krzyczy ksiądz, "Ach tak? — odpowiada sekretarz — w takim razie gówno się ksiądz od nas dowie na spowiedziach, co się w Partii dzieje".

Całe popołudnie i wieczór przy lekturze Dziennika André Gide’a, pobieżnie przerzucając fragmenty z różnych okresów, a zatrzymując się tym razem dłużej na latach 1928—39. Okazało się, że nie pamiętałem dość dokładnie wielu stronic pisanych przez Gide’a bezpośrednio po powrocie z Konga i w okresie pracy nad Edypem. Jak zawsze, gdy sięgam po ten Dziennik — przejrzałem również Anisi soit-il, niezmiennie poruszony kilkoma zdaniami końcowymi, ostatnimi /na sześć dni przed śmiercią/, jakie Gide napisał:
"Nie! nie mogę obiecać, że wraz z ukończeniem tego zeszytu wszystko będzie zamknięte: będzie po wszystkim. Może zechcę jeszcze coś dorzucić. Dorzucić nie wiem co. Dorzucić. Może. W ostatniej chwili jeszcze coś dorzucić... Tylko, że kleją mi się powieki. Ale spać mi się nie chce. Wydaje mi się, że mógłbym być jeszcze bardziej zmęczony. Późno już, nie wiadomo która godzina nocy czy rana... Czy mam jeszcze coś do powiedzenia? Do powiedzenia jeszcze nie wiem co.
Moje własne położenie na niebie wobec słońca nie powinno sprawić, bym mniej się zachwycał świtaniem".

Wydaje mi się, że mój typ charakteru w większej mierze aniżeli odmiennie ukształtowane rodzaje ludzkich osobowości potrzebu-