Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 1.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ma pan przyjaciół.
On natomiast, cokolwiek ona powie, bo to już będzie bez znaczenia, może zechce bezsilności obywatelskiej przeciwstawić żywotność towarzyską, mówiąc coś w rodzaju:
— No, i widzi pani, droga pani Celino, w jak bardzo inne aniżeli przed trzydziestu laty zabręliśmy tematy! Ciekawe, o czym będziemy rozmawiać przy spotkaniu następnym, o miłości czy o Polsce?
Wówczas ona, wiedząc, że nawet przy najłagodniejszym rozwoju choroby pracowicie wyniszczającej jej wnętrzności pozostał jej nie więcej niż rok życia i uświadomiwszy sobie naraz, że najpewniej tego jedynego człowieka, którego raz pokochawszy, po kochała na całe życie, nigdy nie zobaczy, powie z uśmiechem:
— Pewnie o jednym i drugim. Jak dzisiaj.
Nie wydaje się bowiem, aby nawet w sytuacji tak wyjątkowej udzieliła sobie zuchwałego przyzwolenia i mogła powiedzieć, co następuje:
— Powiedziałam, panie Adamie, że wtedy, w Zakopanem, dużo się dzięki panu nauczyłam i wiele panu zawdzięczam. Nauczył mnie pan trudnego rozumienia miłości i całe życie, choć tylko na własny wyłącznie użytek, pozostałam temu rozumieniu wierna. Nieraz, w różnych okolicznościach myślałam, w jaki sposób i czym mogłabym się panu za ten wielki dar odwdzięczyć. Może to zabrzmi banalnie, a nawet nieco śmiesznie w ustach starzejącej się kobiety, lecz kiedy słuchałam teraz pana mówiącego z takim smutkiem i goryczą, pomyślałam sobie, jak bardzo byłabym szczęśliwa, gdyby było w mojej mocy tyle panu ofiarować rozumienia nadziei, ile pan mi dał rozumienia miłości. Niestety, nie mam panu nic do dania, czuję się równie bezsilna, jak pan, a może jeszcze słabsza, bo mniej pragnęłam i mniej umiałam wziąć z życia niż pan i dlatego straciłam więcej.
Że jednak to wyznanie nigdy nie zostanie wypowiedziane, pozostając na zawsze nie spełnionym urojeniem wśród gier również spełnienia lub niespełnienia oczekujących, należy ze względu na okoliczności — — — — — — — — — —

W tym mało prawdopodobnym wyznaniu Celiny Raszewskiej /zresztą w tym, co mówi poprzednio/ nie został uwzględniony fakt, iż Celina zna od wczorajszego wieczoru esej swojego syna o Ostatniej godzinie Nagórskiego, posiada więc świadomość, że uczucie jej, choć ukształtowane w Antku w sferze literackiego urzeczenia, doczekało się niejako kontynuacji, pamiętać, żeby ten moment uwypuklić w części II. Wydaje się, że Celina Raszewska, już zorientowana w tak bardzo osobistym stosunku Antka do twórczości Nagórskiego, wspomniałaby w rozmowie o synu, raczej nie dlatego, żeby się nim chwalić, lecz żeby Nagórskiemu zrobić przyjemność. Natomiast Nagórski może nawet nie wiedzieć, że teczka, którą pod jego nieobecność /w południe, kiedy ma się odbyć ślub cywilny Konrada i Moniki/ doręczył Urszuli Jaskólskiej nieznajomy chłopiec, zawiera esej młodego Raszewskiego, nie miałby bowiem, najprawdopodobniej, czasu, aby do pakietu zajrzeć.
Chyba nie wprowadzać tego wątku do dialogu Raszewska — Nagórski. Niepotrzebne komplikacje.