Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 1.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ale manewrował nim tak nieostrożnie, iż niebawem cała jego głowa w hełmie uwięzła, wtedy przerażona matka, gdy jej wysiłki uwolnienia syna okazały się daremne, owinęła nocnik ręcznikiem i pośpiesznym autobusem "D" pojechała z dzieckiem do Ubezpieczalni. W autobusie, panie prezesie, chłopczyk, wyglądający na ofiarę ciężkiego wypadku, przez całą drogę, choć w odstępach przerywanych ciszą, skarżył się głosem głucho, lecz i donośnie się wydobywającym spod zamaskowanego naczynia: duszno mi, ciemno mi, pić mi się chce!
Nie wydaje się, aby Panek, gdy po momencie ciszy, rozlegną się wokół śmiechy i chichoty, przyłączył się do ogólnej wesołości, raczej z kamienną twarzą, jakby siedział za swym biurkiem w Polskim Instytucie Prasowym, lub na akademii, za stołem prezydialnym, powie:
— Mam nadzieję, że w Ubezpieczalni poradzono sobie z tym przykrym wypadkiem, nasze szpitalnictwo stoi na wysokim poziomie, mamy wielu dobrych i ofiarnych lekarzy.
Wtedy młodociany autor Leukocytów /rocznik 1946/, czując wokół atmosferę wzrastającego napięcia, zapyta:
— Ile forsy, panie prezesie, wyciąga teraz miesięcznie facet w randze ministra, ale tak ze wszystkim, z dodatkiem?
I nim Panek zdąży odpowiedzieć, tamten:
— Chyba jednak mniej niż pewien czteroletni ogier francuski imieniem Match, kupiony niedawno w Anglii przez British Bloostock Agency za 250.000 funtów, już nie mówię o tu obecnych, my jesteśmy młodzi, dwulatki, ale kogo z tych na górze i w ogóle w Polsce kupiono by za taką cenę? A wie pan, panie prezesie, ile ten ogier wygrał forsy w czasie swojej kariery na torach? Prawie dwa miliony nowych franków, znaczy czterysta tysięcy dolarów!
— Ten gówniarz, Kuran, ma podobno talent — powie później Panek, gdy ponownie zetknie się ze Stefanem Raszewskim.
Na to Raszewski:
— Talent to nie wszystko, zresztą i z oceną talentu lepiej zaczekać.
— Właśnie, gówniarz za dużo sobie pozwala.
— Wiem, nie on jeden, ale całe zagadnienie na tym stoi, że oni nie są tacy mądrzy, jak o sobie myślą, a my nie tacy głupi, jak oni sobie wyobrażają. Gdzie są te młode geniusze, w piwnicy?
Panek:
— Mówię ci, Stefan, gówniarz za dużo sobie pozwala.
— Nie szkodzi — odpowie Raszewski — im więcej narozrabia, tym prędzej podpadnie. Nie bądź naiwny, Poldek. Wróg, jak już nic nie może, mobilizuje gówniarzy, znamy to.
A ponieważ Panek wciąż nie będzie pewien partyjnej oceny przyjęcia w Jabłonnie, z pewnością zapragnie, aby ktoś bardziej od niego w tej drastycznej i skomplikowanej sprawie autorytatywny całą rzecz przyjaźnie naświetlił, zatem zgodne byłoby z jego stanem ducha, gdyby właśnie teraz, w owej żmudnie, a i cokolwiek niefrasobliwie kształtującej się przyszłości, Stefan Raszewski zechciał się okazać dobrym starym kumplem i szczerze, jak w partyzantce, z własnej inicjatywy w sedno sprawy wszedł i męsko stwierdził:
— Powiem ci, Poldek, w zaufaniu, że z twoim weselem były kłopoty.
— Nie? — z nieszczerym zdziwieniem zaniepokoił się Panek.
Raszewski:
— Dobrze wiesz, stary, że towarzysze z kierownictwa nie