Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

moje ułudne, które rzeczywistość zdeptała, któreś ty sam podeptał wczoraj i zniszczył!

ARNO.

Ja — ja zniszczyłem? Ijola!

MARUNA.

Niema już Ijoli! To było imię świętej i szczęśliwej! — Nie! nie! niema Ijoli! — jest żona wiarołomna, tłumu kochanka, jest czarownica w wieży zamknięta i o najohydniejsze sprawy obwiniona! — Czyżbyś ty śmiał był przyjść do Ijoli, z której posąg Marji rzeźbiłeś, jak do mnie w tej chwili przychodzisz — żądać pocałunków, uścisków, zapłaty za grzech? za grzech, żeś ty ją miał za świętą? Niczem mi były te obelgi, które na mnie wczoraj miotano, niczem ohydne oskarżenie, niczem to wszystko, co grozić mi może w tej chwili, dopókiś ty...! A! jak dziecko cieszyłam się — szalona! — zobaczywszy ciebie, przekonawszy się, że żyjesz — ty, który mi dotąd sennem byłeś tylko zwidzeniem! — Ręce do ciebie wyciągnęłam, jak do szczęścia swojego, a ty... ty... Ach! czemużem wczoraj nie umarła, nim zobaczyłam ciebie!

ARNO.

Chryste... Ja nie rozumiem...