Strona:Jerome K. Jerome - Z rozmyślań próżniaka.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Miljon, i drugi, i trzeci. Nigdy temu nie będzie końca.
Dotychczas pamiętam męczarnie, jakich doznawałem, budząc się w nocy i myśląc o tym wiecznym raju, którego w żaden sposób, jak sądziłem, uniknąć niepodobna. Gdyby nie myśl, że drugie miejsce jest też wieczne, byłbym tam poszukał schronienia.
My, dorośli, których umysły stępiły się od stopniowo nabieranego zwyczaju niemyślenia, niepotrzebnie męczymy dziecko temi straszliwemi pytaniami. Wieczność, Raj, Piekło, — to dla nas słowa bez znaczenia. Powtarzamy je tak samo, jak szepczemy modlitwy, jak, strojni i próżni, nazywamy się nieszczęśliwymi grzesznikami. Ale dla dziecka, dla „mądrego cudzoziemca“, pragnącego wszystko poznać, wszystko zbadać, jest to straszliwa rzeczywistość. Jeżeli nie wierzysz mi, czytelniku, to spójrz kiedy w nocy na gwiazdy i postaraj się rozwiązać tajemnicę wieczności. Po takim eksperymencie korespondenci twoi będą zmuszeni adresować listy do najbliższego domu warjatów.
Mój dzielny przyjaciel francuz miał weselszą opinję o zagrobowem życiu człowieka. Wierzył, że przeznaczeniem naszem jest wieczna wędrówka, — wieczna praca. Przez planety przedostaniemy się na słońce, by tam żyć i pracować.
Ale do tak wysokiej karjery trzeba doskonalszych istot.
Twierdził, że żaden z nas, sam przez się nie może osiągnąć przyszłej egzystencji. Według jego