Strona:Jerome K. Jerome - Z rozmyślań próżniaka.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Potrzeba panu wypoczynku, — powiedział doktór, — zupełnego wypoczynku.
Cudowna perspektywa!
— Ten człowiek przynajmniej poznał się na mojej chorobie, — powiedziałem sobie w duchu.
I począłem sobie przedstawiać, jak pysznie spędzę czas — cztery tygodnie dolce far niente z domieszką choroby. Nienazbyt wiele choroby — akurat tyle, żeby nadać wypoczynkowi odcień cierpienia i poetyczności. Będę wstawał późno, powoli pił czekoladę i jadł śniadanie w szlafroku i pantoflach. Będę leżał w ogrodzie w hamaku i czytał sentymentalne powieści, o smutnem zakończeniu, dopóki książka nie wypadnie mi ze znużonych dłoni. Wtedy zacznę wpatrywać się w zadumie w ciemny błękit nieba i gonić wzrokiem przejrzyste obłoczki, płynące po bezkreśnem przestworzu, nakształt okrętów z rozpuszczonemi, białemi żaglami, będę się przysłuchiwał wesołej pieśni ptasząt, cichemu szelestowi drzew. Kiedy zaś będę się czuł zbyt osłabiony, by wyjść do ogrodu, zasiądę na fotelu w otwartem oknie, na dole, obłożę się poduszkami i będę tak wynędzniały i interesujący, że każda ładna dziewczyna westchnie, dom mój mijając.
Dwa razy dziennie będą mię wozili w wózku do Pawilonu na wody. O te wody! Wtedy jeszcze nic o nich nie wiedziałem i wydawały mi się niesłychanie zajmujące.
„Psie wody“!!! W słowach tych było coś szykownego, coś, przypominającego czasy królowej