Strona:Jeden trudny rok opowieść o pracy harcerskiej.pdf/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dając sygnał. Chwilami pomagał sobie brzęczykiem. Z tuby lał się głos komendy. Sylwetki chłopców rozsypywały się po całym terenie, ginęły na chwilę przy oddziałach, by zaraz powrócić. Obok Krzyśka siadł barczysty kapitan od c. k. m-ów i dyktował tubalnym głosem rozkazy. Głos mieszał się i ginął w huku strzałów.
Dymy poczęły się unosić nad oddziałami.
Konrad leżał z boku na trawie jako pomocniczy i czekał. Kanonada strzałów cichła. Niedaleko poderwała się kompanja, przebiegła 200 m. i znów przywarowała przy ziemi.
Ręce splótł razem, oparł na napięstkach brodę i patrzał zdumionym wzrokiem na rozwijający się przed nim obraz bitwy „na niby”.
Zatonął w jakimś dziwnym, otumaniającem wspomnieniu. Gdzieś na błotach zachodniego frontu widział oczyma duszy zasypane okopy i rowy strzeleckie, wystające z pod ziemi bagnety i czaszki zabitych wybuchem granatów żołnierzy. Przypomniało mu się to straszne mauzoleum, w którego ścianach znajdowały się kości setek tysięcy walczących o własny kraj i przypomniał mu się ten młody żołnierz, zwisający na drutach kolczastych, nad błotem rozpaćkanej kredowej równiny. Przypomniało mu się i co innego. Tysiące wychudłych twarzy niewiado-