Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

we jak ryba, symuluje i jeszcze miele ozorem, a z przełożonych sobie pokpiwa. Zdaje mu się, że przełożeni są dla jego zabawy, że cała wojna jest uciechą i zabawką. W garnizonie to wam, mój Szwejku, wyperswadują, że wojna to nie żadna srajda.
Szwejk oddalał się z wachmistrzem do kancelarii i w drodze przez dziedziniec pośpiewywał sobie:

Zawszem sobie myślał,
Że wojna to szpas;
Że pobędę na niej tydzień, dwa tygodnie,
I powrócę znowuż między was...

Podczas gdy w kancelarii dyżurny oficer ryczał na Szwejka, że takich drabów, jak Szwejk, powinno się rozstrzeliwać, komisja w barakach szpitalnych dziesiątkowała symulantów. Spośród siedemdziesięciu pacjentów ocalało tylko dwóch: jeden miał nogę przetrąconą granatem, a drugi miał prawdziwą gruźlicę kości.
Tylko ci dwaj nie usłyszeli słówka tauglich“, wszyscy inni, nie wyłączając umierających suchotników, uznani zostali za zdatnych do pełnienia służby wojskowej w polu. Przy sposobności wyższy lekarz sztabowy nie oparł się potrzebie wygłoszenia przemowy.
Mowa jego była naszpikowana różnymi wyzwiskami, a w treści była zwięzła. Wszyscy, jeden w drugiego, to bydlęta i gnój i jedynie w tym wypadku, gdy będą dzielnie walczyli za najjaśniejszego pana, będą mogli powrócić do społeczności ludzkiej, a po wojnie będzie im odpuszczone, że się chcieli wykpić z wojska i symulowali. Ale on osobiście w to nie wierzy i jest przekonany, że wszystkich czeka stryczek.
Jakiś młodziutki lekarz wojskowy, dusza czysta dotąd i niezepsuta, poprosił wyższego lekarza sztabowego, aby mu pozwolono też przemówić. Mowa jego różniła się od słów przełożonego optymizmem i naiwnością. Mówił po niemiecku.
Dużo mówił o tym, że każdy z tych, którzy opuszczają