Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdy kogoś prowadzi policjant — odpowiedział Szwejk — to taki moment życia jest ciężki. Ale gdy człowiek nawet w takim momencie nie zapomina o tym, co należy robić po wypowiedzeniu wojny, to ja sądzę, że taki człowiek nie jest zły.
Czarnożółta bestia zawarczała i jeszcze raz spojrzała Szwejkowi w oczy.
Szwejk odpowiedział niewinnym, miękkim, skromnym i tkliwym ciepłem swego spojrzenia.
Przez chwilę ci dwaj patrzyli sobie w oczy wytrwale.
— Pal pana diabli, panie Szwejk — rzekła wreszcie gęba urzędowa — ale jeśli dostanie się tu pan jeszcze raz, to w ogóle nie będę pana o nic pytał, ale odeślę pana bez jednego słowa do wojennego sądu na Hradczany. Zrozumiał pan?
Nim się pan radca opatrzył, Szwejk podszedł ku niemu, pocałował go w rękę i rzekł:
— Bóg zapłać za wszystko. Gdyby pan potrzebował czasem jakiego rasowego pieska, to niech pan się zwróci do mnie. Ja handluję psami.
W taki sposób Szwejk znalazł się znowu na wolności i na drodze do domu.
Zaczął się zastanawiać, czy po drodze nie należałoby wstąpić naprzód do gospody „Pod kielichem“. Skończyło się na tym, że otworzył drzwi, którymi wyszedł był swego czasu w towarzystwie detektywa Bretschneidera.
W szynkowni panowała grobowa cisza. Siedziało tam kilku gości, a wśród nich kościelny z kościoła św. Apolinarego. Wszyscy mieli miny ponure. Za szynkwasem siedziała gospodyni Paliwcowa i tępo spoglądała na kurki od piwa.
— Otom i ja — rzekł Szwejk wesoło. — Proszę o szklankę piwa. A gdzież to pan Paliwec? Czy też już w domu?
Zamiast odpowiedzi Paliwcowa zaczęła płakać. Całe nieszczęście swoje akcentowała w sposób osobliwy na każdym słowie, gdy mówiła:
— Dostał... dziesięć... lat... przed... tygodniem.