Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miernie, bowiem wszędzie znajdzie się ziarno pszenicy śród kąkolu.
Do jednego z takich panów przyprowadzono Szwejka na śledztwo. Starszy pan o wyglądzie dobrodusznym, ten sam, który niegdyś, badając znanego mordercę Walesza, nie zapomniał nigdy rzec do niego: — Raczy pan usiąść, panie Walesz, akurat mamy tu wolne krzesełko.
Gdy Szwejka przyprowadzono do niego, pan ten poprosił go z wrodzoną sobie uprzejmością, aby usiadł, i rzekł:
— A więc to pan jest ten Szwejk?
— Przypuszczam — odpowiedział Szwejk — że muszę nim być, bo mój ojciec był Szwejk, a matka Szwejkowa. Nie mogę zrobić im takiego wstydu, żebym się miał wypierać swego nazwiska.
Życzliwy uśmiech przeleciał po twarzy badającego radcy sądu.
— Nawarzył pan sobie ładnego piwa. Dużo sprawek ma pan na sumieniu.
— Ja mam zawsze dużo na sumieniu — rzekł Szwejk uśmiechając się jeszcze uprzejmiej niż pan radca sądu. — Może nawet mam na sumieniu więcej, niż raczy mieć pan, wielmożny panie.
— Widać to i w protokole, który pan podpisał — niemniej uprzejmym tonem rzekł radca sądu. — Czy nie wywierali na pana jakiego nacisku w komisariacie policji?
— Broń Boże, wielmożny panie. Ja sam się ich pytałem, czy mam podpisać, a gdy powiedzieli, żebym podpisał, to usłuchałem. Przecież nie będę się z nimi wodził za łby dla własnego podpisu. Na dobre by mi taka rzecz nie wyszła. Porządek musi być.
— A czy pan się czuje zupełnie zdrowy, panie Szwejku?
— Zupełnie zdrowy to ja nie jestem, wielmożny panie radco. Mam reumatyzm, smaruję się opodeldokiem.
Starszy pan znowuż uśmiechnął się uprzejmie.