Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i pod kapotą wyniósł z szynkowni szczenię jamnika. Dał pieskowi possać mleka z butelki ze smoczkiem, głupie szczenię wzięło go widać za mamę i ani pisnęło pod kapotą.
Zasadniczo kradł tylko rasowe psy i znał się tak dobrze na rzeczy, że byłby mógł występować jako ekspert sądowy. Dostarczał psów wszystkim psiarniom i osobom prywatnym, jak się zdarzyło. Gdy szedł ulicą, warczały na niego wszystkie psy, jakie kiedykolwiek ukradł, a jeśli zatrzymał się przed wystawą sklepową, to często-gęsto jaki mściwy psiak podniósł łapkę i pokropił mu spodnie.
Nazajutrz o godzinie ósmej rano dobry wojak Szwejk przechadzał się na rogu placu Havlićka koło parku. Czekał na służącą z rasowym pieskiem. Nareszcie doczekał się jej: tuż koło niego przebiegł pies z mądrymi oczami i najeżoną sierścią. Był wesoły i zadowolony, jak wszystkie psy po załatwieniu swej potrzeby, i uganiał się za wróblami spożywającymi śniadanie na kupie końskiego nawozu.
Potem przeszła obok niego ta, która psa pilnowała. Była to niewiasta nie pierwszej młodości, z warkoczami zgrabnie opiętymi dokoła głowy. Pogwizdywała na psa i bawiła się łańcuszkiem i eleganckim biczykiem.
Szwejk przemówił do niej:
— Przepraszam, panienko, którędy idzie się na Żyżków?
Przystanęła i spojrzała na niego, czy to aby nie kpiarz jaki, ale poczciwa twarz Szwejka przekonała ją, że ten żołnierzyk naprawdę chce iść na Żyżków. Wyraz jej twarzy zmiękł i chętnie zaczęła mu tłumaczyć, jak to się idzie na ten Żyżków.
— Bo ja dopiero niedawno zostałem przeniesiony do Pragi — mówił Szwejk. — Ja nietutejszy. Jestem z prowincji, a panienka też widać nie z Pragi.
— Ja z Wodnian — odpowiedziała.
— No, to pochodzimy z tych samych stron — odpowiedział Szwejk. — Ja z Protiwina.